Rozdział IX - Powrót do ojczyzny (kwiecień-październik 1535)
87. Po załatwieniu tej sprawy dosiadł Pielgrzym małego konika, którego mu kupili towarzysze, i samotnie wyruszył [począt. IV 1535] do swej ojczyzny. W drodze poczuł się dużo lepiej. Przybywszy do [swej] prowincji zjechał z głównej drogi a ruszył drogą przez góry, która była bardziej odludna. Ujechawszy kawałek drogi spotkał dwóch uzbrojonych ludzi, którzy jechali w jego kierunku. (Droga ta miała trochę złą sławę z powodu [grasujących tam] morderców). Ludzie ci, kiedy go minęli, zawrócili zaraz i jechali za nim z pośpiechem, tak że zaczął się trochę bać. Przemówił jednak do nich i dowiedział się, że byli sługami jego brata, który ich wysłał na jego spotkanie. Zdaje się bowiem, że z Bajonna, gdzie Pielgrzyma poznano, otrzymał wiadomość o jego przybyciu. Słudzy ruszyli przodem, a on podążał za nimi tą samą drogą. Krótko przed przybyciem do posiadłości rodzinnej natknął się znów na nich. Wyszli na jego spotkanie i usilnie nalegali nań, aby się dał zaprowadzić do brata. Ale nie zdołali go do tego przymusić. Udał się więc do szpitala, a potem w porze odpowiedniej dlań poszedł żebrać w okolicy.
88. W tym szpitalu zaczął mówić o rzeczach Bożych z wieloma osobami, które przychodziły go odwiedzać, i dzięki łasce Bożej przynosił wiele owoców. Zaraz też od chwili swego przybycia postanowił nauczać codziennie dzieci katechizmu. Ale jego brat sprzeciwiał się temu bardzo, twierdząc, że nikt nie przyjdzie. On mu na to odpowiedział, że wystarczy mu i jedno dziecko. Ale od początku, jak zaczął te nauki, wiele ludzi przychodziło go słuchać, a nawet i jego brat. Oprócz katechizmu głosił kazania w niedziele i święta z pożytkiem i pomocą dla dusz; nawet z miejscowości odległych o wiele mil schodzili się ludzie, aby go słuchać. Starał się także usunąć niektóre nadużycia i z pomocą Bożą w niejednym zaprowadził ład. Na przykład osiągnął to, że gry hazardowe zostały zakazane pod karą, przekonał bowiem o konieczności takiego zarządzenia urzędnika stojącego na czele wymiaru sprawiedliwości. Było tam także i inne nadużycie. Dziewczęta tego kraju chodzą zawsze z odkrytą głową i nie zakrywają jej aż do wyjścia za mąż. Ale jest wiele takich, które będąc nałożnicami księży lub innych mężczyzn dochowują im wiary jakby były ich żonami. I jest to tak powszechne, że nałożnice te nie wstydzą się mówić, że z powodu tego lub innego mężczyzny noszą nakrycie głowy (choć wszyscy wiedzą, że są konkubinami).
89. Z tego zwyczaju płynie wiele zła. Pielgrzym nakłonił więc gubernatora prowincji do wydania dekretu, na mocy którego każda kobieta, która nosiłaby nakrycie głowy z powodu jakiegoś mężczyzny nie będąc jego żoną, byłaby karana sądownie. W ten sposób nadużycie to zaczęło znikać. Postarał się też o wydanie odpowiedniego zarządzenia na rzecz biednych, aby publicznie i według pewnego regulaminu niesiono im pomoc w potrzebach. Zatroszczył się także i o to, aby trzy razy dziennie dzwoniono na Anioł Pański - rano, w południe i wieczorem, a to w tym celu, aby lud modlił się, jak to jest w zwyczaju w Rzymie.
Chociaż z początku czuł się bardzo dobrze, potem jednak rozchorował się ciężko. A kiedy wyzdrowiał, postanowił ruszyć w drogę, aby pozałatwiać sprawy poruczone mu przez jego towarzyszy. Podróż tę chciał odbywać bez pieniędzy, co bardzo rozgniewało jego brata, który czuł się upokorzony tym, że chciał podróżować pieszo. Pod wieczór Pielgrzym ustąpił bratu o tyle, że aż do granic prowincji pojedzie konno z bratem i ze swoimi krewnymi.
90. Ale kiedy wyjechał [23. VII. 1535] poza granice prowincji, zsiadł z konia i nie przyjąwszy niczego udał się w stronę Pampeluny. Stamtąd przybył do Almazanu, rodzinnych stron ojca Layneza, następnie do Siguenzy a potem do Toledo, z Toledo zaś do Walencji. We wszystkich tych stronach ojczystych swych towarzyszy nie chciał niczego przyjąć, chociaż ofiarowano mu wiele darów nalegając usilnie o ich przyjęcie.
W Walencji miał rozmowę z Castro, który był tam mnichem kartuskim. Potem kiedy chciał wsiąść na okręt płynący do Genui, życzliwi mu ludzie w Walencji prosili go, żeby tego nie czynił, ponieważ korsarz Barbarossa, jak chodziły pogłoski, grasuje po morzu z wieloma galerami itd.. I chociaż opowiadano mu wiele takich rzeczy, które mogły napełnić go strachem, to jednak żadna z tych rzeczy nie wzbudziła w nim nawet wahania.
91. Wsiadł więc na wielki okręt i przeżył burzę, o której była już wyżej wzmianka, kiedy była mowa o tym, że trzykrotnie znajdował się w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci. Przybywszy do Genui udał się w drogę do Bolonii. Bardzo wiele nacierpiał się w tej podróży, zwłaszcza raz, kiedy zgubił drogę i zaczął iść tuż nad rzeką płynącą w dole, ścieżka zaś wiodła w górę. Im dłużej szedł, tym bardziej ścieżka stawała się stroma i wąska aż do tego stopnia, że nie mógł już dalej ani iść, ani zawrócić. Zaczął więc czołgać się i uszedł tak dobry kawał drogi z wielkim strachem, ponieważ przy każdym ruchu zdawało mu się, że spadnie do rzeki. Było to największe jego zmęczenie i największy wysiłek fizyczny, jakiego kiedykolwiek doznał. Ostatecznie jednak wyszedł stamtąd. A kiedy chciał wejść do Bolonii, musiał przejść przez mała kładkę drewnianą i spadł z niej, budząc śmiech u wielu, którzy tam byli obecni, kiedy podnosił się cały mokry i obłocony. Zaraz po wejściu do Bolonii zaczął żebrać, ale nie otrzymał ani jednego kwatrina, choć przeszedł całe miasto. Przez jakiś czas [11-18. XII. 1535] chorował w Bolonii, potem udał się do Wenecji, odbywając drogę zawsze w ten sam sposób.
87. Po załatwieniu tej sprawy dosiadł Pielgrzym małego konika, którego mu kupili towarzysze, i samotnie wyruszył [począt. IV 1535] do swej ojczyzny. W drodze poczuł się dużo lepiej. Przybywszy do [swej] prowincji zjechał z głównej drogi a ruszył drogą przez góry, która była bardziej odludna. Ujechawszy kawałek drogi spotkał dwóch uzbrojonych ludzi, którzy jechali w jego kierunku. (Droga ta miała trochę złą sławę z powodu [grasujących tam] morderców). Ludzie ci, kiedy go minęli, zawrócili zaraz i jechali za nim z pośpiechem, tak że zaczął się trochę bać. Przemówił jednak do nich i dowiedział się, że byli sługami jego brata, który ich wysłał na jego spotkanie. Zdaje się bowiem, że z Bajonna, gdzie Pielgrzyma poznano, otrzymał wiadomość o jego przybyciu. Słudzy ruszyli przodem, a on podążał za nimi tą samą drogą. Krótko przed przybyciem do posiadłości rodzinnej natknął się znów na nich. Wyszli na jego spotkanie i usilnie nalegali nań, aby się dał zaprowadzić do brata. Ale nie zdołali go do tego przymusić. Udał się więc do szpitala, a potem w porze odpowiedniej dlań poszedł żebrać w okolicy.
88. W tym szpitalu zaczął mówić o rzeczach Bożych z wieloma osobami, które przychodziły go odwiedzać, i dzięki łasce Bożej przynosił wiele owoców. Zaraz też od chwili swego przybycia postanowił nauczać codziennie dzieci katechizmu. Ale jego brat sprzeciwiał się temu bardzo, twierdząc, że nikt nie przyjdzie. On mu na to odpowiedział, że wystarczy mu i jedno dziecko. Ale od początku, jak zaczął te nauki, wiele ludzi przychodziło go słuchać, a nawet i jego brat. Oprócz katechizmu głosił kazania w niedziele i święta z pożytkiem i pomocą dla dusz; nawet z miejscowości odległych o wiele mil schodzili się ludzie, aby go słuchać. Starał się także usunąć niektóre nadużycia i z pomocą Bożą w niejednym zaprowadził ład. Na przykład osiągnął to, że gry hazardowe zostały zakazane pod karą, przekonał bowiem o konieczności takiego zarządzenia urzędnika stojącego na czele wymiaru sprawiedliwości. Było tam także i inne nadużycie. Dziewczęta tego kraju chodzą zawsze z odkrytą głową i nie zakrywają jej aż do wyjścia za mąż. Ale jest wiele takich, które będąc nałożnicami księży lub innych mężczyzn dochowują im wiary jakby były ich żonami. I jest to tak powszechne, że nałożnice te nie wstydzą się mówić, że z powodu tego lub innego mężczyzny noszą nakrycie głowy (choć wszyscy wiedzą, że są konkubinami).
89. Z tego zwyczaju płynie wiele zła. Pielgrzym nakłonił więc gubernatora prowincji do wydania dekretu, na mocy którego każda kobieta, która nosiłaby nakrycie głowy z powodu jakiegoś mężczyzny nie będąc jego żoną, byłaby karana sądownie. W ten sposób nadużycie to zaczęło znikać. Postarał się też o wydanie odpowiedniego zarządzenia na rzecz biednych, aby publicznie i według pewnego regulaminu niesiono im pomoc w potrzebach. Zatroszczył się także i o to, aby trzy razy dziennie dzwoniono na Anioł Pański - rano, w południe i wieczorem, a to w tym celu, aby lud modlił się, jak to jest w zwyczaju w Rzymie.
Chociaż z początku czuł się bardzo dobrze, potem jednak rozchorował się ciężko. A kiedy wyzdrowiał, postanowił ruszyć w drogę, aby pozałatwiać sprawy poruczone mu przez jego towarzyszy. Podróż tę chciał odbywać bez pieniędzy, co bardzo rozgniewało jego brata, który czuł się upokorzony tym, że chciał podróżować pieszo. Pod wieczór Pielgrzym ustąpił bratu o tyle, że aż do granic prowincji pojedzie konno z bratem i ze swoimi krewnymi.
90. Ale kiedy wyjechał [23. VII. 1535] poza granice prowincji, zsiadł z konia i nie przyjąwszy niczego udał się w stronę Pampeluny. Stamtąd przybył do Almazanu, rodzinnych stron ojca Layneza, następnie do Siguenzy a potem do Toledo, z Toledo zaś do Walencji. We wszystkich tych stronach ojczystych swych towarzyszy nie chciał niczego przyjąć, chociaż ofiarowano mu wiele darów nalegając usilnie o ich przyjęcie.
W Walencji miał rozmowę z Castro, który był tam mnichem kartuskim. Potem kiedy chciał wsiąść na okręt płynący do Genui, życzliwi mu ludzie w Walencji prosili go, żeby tego nie czynił, ponieważ korsarz Barbarossa, jak chodziły pogłoski, grasuje po morzu z wieloma galerami itd.. I chociaż opowiadano mu wiele takich rzeczy, które mogły napełnić go strachem, to jednak żadna z tych rzeczy nie wzbudziła w nim nawet wahania.
91. Wsiadł więc na wielki okręt i przeżył burzę, o której była już wyżej wzmianka, kiedy była mowa o tym, że trzykrotnie znajdował się w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci. Przybywszy do Genui udał się w drogę do Bolonii. Bardzo wiele nacierpiał się w tej podróży, zwłaszcza raz, kiedy zgubił drogę i zaczął iść tuż nad rzeką płynącą w dole, ścieżka zaś wiodła w górę. Im dłużej szedł, tym bardziej ścieżka stawała się stroma i wąska aż do tego stopnia, że nie mógł już dalej ani iść, ani zawrócić. Zaczął więc czołgać się i uszedł tak dobry kawał drogi z wielkim strachem, ponieważ przy każdym ruchu zdawało mu się, że spadnie do rzeki. Było to największe jego zmęczenie i największy wysiłek fizyczny, jakiego kiedykolwiek doznał. Ostatecznie jednak wyszedł stamtąd. A kiedy chciał wejść do Bolonii, musiał przejść przez mała kładkę drewnianą i spadł z niej, budząc śmiech u wielu, którzy tam byli obecni, kiedy podnosił się cały mokry i obłocony. Zaraz po wejściu do Bolonii zaczął żebrać, ale nie otrzymał ani jednego kwatrina, choć przeszedł całe miasto. Przez jakiś czas [11-18. XII. 1535] chorował w Bolonii, potem udał się do Wenecji, odbywając drogę zawsze w ten sam sposób.