Opowieść Pielgrzyma (11) - Oczekiwanie w Wenecji

Rozdział X - Oczekiwanie w Wenecji (1536 - 1537)


92. W Wenecji Pielgrzym był w tam czasie zajęty dawaniem Ćwiczeń i innymi rozmowami duchownymi. Najbardziej wybitne osoby, którym udzielał Ćwiczeń, były następujące: Magister Piotr Contarini, magister Kasper de Doctis, oraz pewien Hiszpan nazwiskiem Rosas. Był tam też inny jeszcze Hiszpan, który zwał się Hoces. Przestawał on często z Pielgrzymem a także z biskupem z Ceuty. I chociaż miał on trochę ochoty na odprawienie Ćwiczeń, to jednak nie podejmował się tego. Ostatecznie postanowił przynajmniej je zacząć. Potem po trzech lub czterech dniach Ćwiczeń wyjawił on Pielgrzymowi swoje uczucia. Wyznał mu swój lęk, aby go w Ćwiczeniach nie nauczono jakiej błędnej nauki, bo ktoś mu tak o tym opowiadał. I dlatego przyniósł z sobą pewne książki, aby się do nich uciekać, gdyby go chciano w błąd wprowadzić. Odprawił on jednak Ćwiczenia z wielkim dla siebie pożytkiem i w końcu zdecydował się naśladować rodzaj życia Pielgrzyma. On też był tym, który umarł pierwszy z wszystkich jego towarzyszy.

93. W Wenecji miał Pielgrzym do zniesienia inne jeszcze prześladowanie, ponieważ było tam dość ludzi, którzy twierdzili, że został on w Hiszpanii i w Paryżu spalony na stosie “in effigie”. Sprawa zaszła tak daleko, że przeprowadzono proces, a wyrok wypadł na korzyść Pielgrzyma.
Dziewięciu jego towarzyszy przybyło do Wenecji z początkiem roku 1537. Tu podzielili się na grupki, ażeby służyć w różnych szpitalach. Po dwóch lub trzech miesiącach udali się wszyscy do Rzymu, aby otrzymać błogosławieństwo na podróż do Jerozolimy; tylko Pielgrzym nie poszedł a to z powodu obawy przed doktorem Ortizem i nowomianowanym kardynałem Teatynem. Towarzysze wrócili z Rzymu niosąc przekaz na 200 lub 300 dukatów, które im dano jako jałmużnę na przejazd do Jerozolimy. Oni jednak nie chcieli ich wziąć, chyba w formie przekazu. Potem nie mogąc udać się do Jerozolimy zwrócili je tym, od których je otrzymali.
Towarzysze wrócili do Wenecji tak samo, jak z niej wyruszyli, to znaczy pieszo i żebrząc, ale podzieleni na trzy grupy w taki sposób, że zawsze byli razem przedstawiciele różnych narodowości. W Wenecji ci, co nie byli kapłanami, otrzymali święcenia kapłańskie, a pozwolenia [na to] udzielił im nuncjusz papieski w Wenecji, późniejszy kardynał Verallo. Wszyscy zostali wyświęceni “ad titulum paupertatis”, złożywszy śluby czystości i ubóstwa.

94. Tego roku [od 25.VII] nie odpływały okręty na Wschód, bo Wenecjanie zerwali stosunki z Turkami. Widząc, że nadzieja przejazdu oddala się od nich, rozeszli się po terytorium weneckim z zamiarem wyczekiwania przez rok, jak to było postanowione. Jeżeli termin ten upłynie i nie będą mieli możności przejazdu, udadzą się do Rzymu.
Pielgrzymowi wypadło wędrować z Favrem i Laynezem do Vicenzy [koniec lipca 1537]. Tam znaleźli poza miastem pewien dom bez drzwi i okien. Spali w nim na garści słomy, która sobie przynieśli. Dwaj z nich chodzili zawsze żebrać w mieście dwa razy dziennie, lecz przynosili tak mało, że prawie nie mogli się z tego utrzymać. Zazwyczaj jedli trochę chleba ugotowanego w wodzie, jeśli go mieli, ten zaś z nich, który pozostawał w domu, zajmował się gotowaniem. W ten sposób spędzili 40 dni poświęcając się tylko modlitwie.

95. Po upływie tych 40 dni przybył do nich magister Jan Codure i wszyscy postanowili zabrać się do głoszenia kazań. Szli więc wszyscy czterej na różne place miasta i tam w tym samym dniu i o tej samej godzinie zaczęli swoje kazania, krzycząc na początku bardzo głośno i zwołując ludzi wymachiwaniem czapką. Te kazania narobiły dużo szumu w mieście. Wiele osób dało się pociągnąć do pobożności, oni zaś mieli obfitość wszystkiego, co jest potrzebne dla ciała.
Podczas tego okresu, gdy był w Vicenzy, inaczej niż to było w Paryżu, miał Pielgrzym wiele wizji duchownych i wiele - i to prawie stale - pociech. Szczególnie zaś, kiedy zaczął się przygotowywać do kapłaństwa i do odprawienia mszy świętej; we wszystkich też tych podróżach otrzymał wielkie łaski nadprzyrodzone, podobne do tych, jakie miewał zwyczajnie w Manresie.
Kiedy jeszcze przebywał w Vicenzy, dowiedział się, że jeden z towarzyszy, który znajdował się w Bassano, był śmiertelnie chory. W tym czasie on sam też był chory na febrę. Niemniej puścił się w drogę i szedł tak szybko, że Favre, jego towarzysz, nie mógł za nim nadążyć. W czasie tej podróży [koniec VIII 1537] otrzymał od Boga zapewnienie i wyjawił je Favrowi, że ten chory towarzysz nie umrze z tej choroby. I kiedy przybyli do Bassano, chory doznał wielkiej pociechy i szybko wyzdrowiał.
Potem wrócili wszyscy do Vicenzy i przez pewien czas pozostawali tam wszyscy w liczbie dziesięciu. Niektórzy z nich chodzili prosić o jałmużnę po wioskach w okolicy Vicenzy.

96. Potem kiedy skończył się ten rok, a podróż [do Palestyny] okazała się niemożliwa, postanowili udać się do Rzymu; także i Pielgrzym razem z nim, ponieważ poprzednim razem, gdy towarzysze poszli do Rzymu, tamte dwie osoby, których się obawiał okazały się im bardzo życzliwe. Szli do Rzymu podzieleni na trzy lub cztery grupy [koniec X 1537]. Pielgrzym szedł z Favrem i Laynezem i podczas tej drogi Bóg szczególnie go nawiedzał.
Po przyjęciu święceń kapłańskich postanowił, że przez rok nie będzie odprawiał mszy św., przygotowując się [do niej] i prosząc Matkę Najświętszą, aby go chciała przyłączyć do swego Syna. Pewnego dnia [ok.. 15.XI.1537] gdy był w pewnym kościele o kilka mil od Rzymu i modlił się, poczuł taka zmianę w duszy i ujrzał z tak wielka jasnością, że Bóg Ojciec przyłączył go do swego syna Jezusa Chrystusa, iż nie odważyłby się nigdy wątpić o tym, że Bóg Ojciec przyłączył go do swego Syna.

A ja, który piszę te rzeczy, powiedziałem do Pielgrzyma, kiedy mi to opowiadał, że Laynez - według tego, co słyszałem - opowiadał to z innymi jeszcze szczegółami. A on mi odrzekł, że wszystko, co mówił Laynez, było prawdziwe, bo on sam już nie pamięta tego w szczegółach; ale pewny jest, że wtedy kiedy to opowiadał, mówił tylko prawdę. To samo powiedział mi też i co do innych rzeczy.

97. W tej drodze do Rzymu powiedział do swoich towarzyszy, że widział okna zamknięte, przez co chciał im dać do poznania, że będą mieli do zniesienia wiele przeciwności. Dodał także: “Trzeba żebyśmy się mieli na baczności i nie nawiązywali rozmów z niewiastami, chyba tylko z bardzo wybitnych rodzin”. Żeby w tej sprawie coś jeszcze dodać, to Magister Franciszek [Ksawery] spowiadał w Rzymie pewną niewiastę i odwiedzał ją kilka razy, aby z nią rozmawiać o rzeczach duchownych, a potem wyszło na jaw, że ona jest w ciąży. Ale Pan nasz zechciał sprawić, że wykryto tego, który dopuścił się tej niegodziwości. Coś podobnego przydarzyło się też Janowi Codurowi z jedną jego córką duchowną, którą przyłapano z jakimś mężczyzną.