Opowieść Pieglrzyma (4) - Manresa

Rozdział III - Manresa (marzec 1522 - luty 1523)

Udręki ducha


W Manresie codziennie chodził żebrać. Nie jadał mięsa, ani nie pijał wina, chociaż mu je dawano. W niedzielę nie pościł, a jeśli otrzymał trochę wina, pił je. A ponieważ stosując się do mody swych czasów zwracał dawniej wiele uwagi na pielęgnację włosów, a były one bardzo piękne, postanowił teraz pozwolić im róść zgodnie z naturą, nie czesząc ich ani nie strzygąc, ani też wcale nie nakrywając głowy zarówno w dzień, jak i w nocy. Dla tej samej racji pozwolił róść paznokciom u rąk i u nóg, ponieważ dawniej zbyt się o to troszczył .
Podczas pobytu w tym szpitalu zdarzyło mu się wiele razy widzieć za dnia w powietrzu tuz obok siebie pewne zjawisko, które dawało mu wiele pociechy, było bowiem nadzwyczaj piękne. Nie rozpoznawał dobrze, co to jest, ale w pewien sposób wydawało mu się, że ma kształt węża z wielka ilością punktów błyszczących jakby oczy, chociaż nie były to oczy, Widok tej rzeczy sprawiał mu wiele przyjemności i pociechy. Im więcej razy ją widział, tym bardziej wzrastała jego pociecha, a kiedy znów ta rzecz znikała, doznawał z tego powodu przykrości .

Aż do tego czasu trwał jakby w jednym i tym samym wewnętrznym stanie wielkiej i niezmiennej radości, nie mając jednak żadnej znajomości rzeczy wewnętrznych i duchowych. W czasie kiedy trwało to widzenie, albo krótko przed tym, zanim się zaczęło, trwało ono bowiem przez wiele dni, nachodziła go myśl uparta, która go dręczyła, przedstawiając mu trudności jego [obecnego] życia. Było to tak, jakby mu ktoś mówił w duszy: “Jak będziesz mógł znosić takie życie przez 70 lat, które masz przeżyć?” Ale on czując, że ta myśl pochodzi od nieprzyjaciela, odpowiadał na nią wewnętrznie z wielka mocą: “O nędzniku! Czy możesz mi obiecać choćby jedna godzinę życia?” I tak zwyciężał tę pokusę i odzyskał spokój. To była pierwsza pokusa, która nań przyszła po tym, co się wyżej rzekło. A stało się to wtedy, kiedy wchodził do kościoła, gdzie codziennie słuchał mszy konwentualnej, nieszporów i komplety, Wszystkie nabożeństwa były śpiewane i znajdował w nich wiele pociechy. Podczas mszy św. Czytał zazwyczaj Mękę Pańską. I tak żył wciąż w tym samym równym stanie ducha.

Ale wnet po wyżej wspomnianej pokusie zaczął doznawać w duszy wielkich zmian. Raz odczuwał w sobie taka jałowość, że nie znajdował smaku w modlitwach chórowych, ani w słuchaniu mszy św., ani w żadnej innej modlitwie, jakiej się oddawał. Kiedy indziej znowu działo się z nim coś wręcz przeciwnego i to tak nagle, iż zdawało mu się, że ktoś zdejmował z niego smutek i oschłość, jak się zdejmuje człowiekowi płaszcz z ramion. Zaczął się więc niepokoić tymi zmiennymi stanami, których nigdy przedtem nie doświadczył. Pytał zatem sam siebie: A cóż to jest za nowy rodzaj życia, jaki teraz rozpoczynamy?...
W tym okresie rozmawiał kilkakrotnie z osobami duchownymi, które mu okazywały zaufanie i pragnęły z nim przestawać. Bo aczkolwiek nie miał żadnej znajomości rzeczy duchownych, to jednak w swoim sposobie omówienia przejawiał wiele zapału i wiele dobrej woli do postępowania wciąż naprzód w służbie Bożej. Była wtedy w Manresie pewna niewiasta w podeszłym wieku, która od dawna służyła Bogu i była z tego powodu dobrze znana w różnych stronach Hiszpanii. Nawet Król Katolicki wezwał ja raz do siebie, aby jej się zwierzyć z pewnych rzeczy. Otóż niewiasta owa rozmawiając raz z tym nowym żołnierzem Chrystusa tak się do niego odezwała: “Oby się spodobało Panu mojemu, Jezusowi Chrystusowi, żeby ci się zechciał pewnego dnia objawić”. A on biorąc dosłownie tę jej wypowiedź przeraził się bardzo: “Jak to, (zawołał), Jezus Chrystus miałby się właśnie mnie objawić?” Nadal trzymał się stale swoich zwykłych praktyk pobożnych - spowiedzi i Komunii św. w każda niedzielę.


Skrupuły

Ale z racji tych właśnie praktyk przyszło mu wiele ucierpieć z powodu skrupułów. Bo chociaż swą spowiedź generalną w Montserracie odbył z wielką starannością i w całości na piśmie, jak to już wyżej powiedziano, niemniej zdawało mu się niekiedy, że nie wyznał pewnych rzeczy i to go bardzo dręczyło. I chociaż znów się z tego spowiadał, nie czuł się zadowolony. Zaczął więc szukać mężów duchownych, którzy by go wyleczyli z tych skrupułów. Ale nic mu nie pomagało Wreszcie pewien doktor przy katedrze, człowiek bardzo duchowny, który głosił kazania w tym kościele, poradził mu raz przy spowiedzi, żeby spisał to wszystko, co tylko może sobie przypomnieć. Zrobił tak, ale po spowiedzi znów nachodziły go skrupuły i za każdym razem bardziej drobiazgowe, tak iż był bardzo udręczony. Wiedział on dobrze, że te skrupuły były dlań szkodliwe i że byłoby dobrze pozbyć się ich, ale nie mógł się z nimi uporać. Myślał też niekiedy, że byłoby dla niego lekarstwem, gdyby spowiednik w imię Jezusa Chrystusa zakazał mu spowiadać się z jakiejkolwiek rzeczy należącej do przeszłości. Bardzo pragnął takiego zakazu, ale nie śmiał powiedzieć tego spowiednikowi.
I chociaż tego sam nie powiedział spowiednikowi, ten samorzutnie polecił mu, żeby się nie spowiadał z żadnej rzeczy przeszłej, chyba że jakaś rzecz byłaby bardzo jasna i pewna. A ponieważ jemu wszystkie te rzeczy wydawały się bardzo jasne, nie odniósł żadnego pożytku z tego polecenia i dalej się dręczył.
W owym czasie mieszkał wzmiankowany Pielgrzym w pokoju, który mu dali dominikanie w swoim klasztorze . Wytrwale oddawał się modlitwie po 7 godzin dziennie, na kolanach, wstając co dzień o północy, i wszystkim innym ćwiczeniom pobożnym wyżej wymienionym. Ale w tym wszystkim nie znajdował żadnego lekarstwa na swe skrupuły, które go męczyły przez kilka miesięcy. Pewnego razu, gdy był szczególnie udręczony, zaczął się mi, Panie, bo nie znajduję żadnego lekarstwa u ludzi, ani u żadnego innego stworzenia. Gdybym sądził, że będę mógł je znaleźć, żaden trud nie byłby dla mnie za wielki. Ukaż mi, Panie, gdzie mógłbym znaleźć lekarstwo! Choćbym miał biegnąć za szczenięciem, żeby od niego otrzymać pomoc, uczyniłbym to”...

24. Gdy był zajęty tymi myślami, nachodziła go często gwałtowna pokusa, żeby się rzucić w dół przez wielki otwór, który był w jego pokoju blisko miejsca, gdzie zwykle się modlił. Ale wiedząc, że byłoby to grzechem zabić samego siebie, zaczynał wołać do Pana: “Panie, nie uczynię tego, co ciebie obraża”! I powtarzał te słowa i tamte poprzednie wiele razy, Przyszła mu też raz na myśl historia pewnego świętego, który dla uzyskania od Boga bardzo upragnionej rzeczy przez wiele dni nic nie jadł, dopóki nie uzyskał tego [o co prosił]. Myślał o tym przez dłuższy czas i w końcu zdecydował się postąpić tak samo, mówiąc sobie, że nie będzie nic jadł ani pił tak długo, aż Bóg mu pomoże, albo gdy poczuje się bliski śmierci Bo jeśliby się już widział “in extremis”, to znaczy że umarłby zaraz, gdyby nie jadł, to był zdecydowany poprosić o chleb i pożywić się (jakby w takiej krańcowej sytuacji mógł jeszcze o coś prosić lub coś jeść).

25. Ta jego decyzja zapadła w pewna niedzielę po Komunii św. Przez cały następny tydzień wytrwał w niej nie biorąc do ust ani kęsa strawy. Nie opuszczał jednak nic ze swoich zwyczajnych ćwiczeń pobożnych - jak chodzenie do kościoła na nabożeństwa, odprawianie modlitwy na kolanach, nawet o północy, itp.. Tak nadeszła następna niedziela, kiedy miał iść do spowiedzi. A ponieważ miał zwyczaj mówić spowiednikowi szczegółowo o wszystkim, co czynił, powiedział i o tym, że przez ten tydzień nic nie jadł. Spowiednik nakazał mu przerwać ten post. A on, choć czuł się jeszcze na siłach, posłuchał go i tego dnia i następnego był wolny od skrupułów. Ale trzeciego dnia, we wtorek, zaczął sobie podczas modlitwy przypominać swoje grzechy. I tak jakby po nitce do kłębka przechodził jeden po drugim wszystkie swoje przeszłe grzechy i sądził, że ma obowiązek wyznać je na nowo. A pod koniec tych rozważań ogarnął go niesmak do życia, które prowadził, oraz gwałtowna chęć, aby je porzucić. W wtedy spodobało się Panu sprawić, że obudził się jakby ze snu. A ponieważ dzięki pouczeniom, jakie mu Bóg dawał, miał już pewne doświadczenie w rozeznawaniu duchów, zaczął zastanawiać się, w jaki sposób ten duch [zły] go opanował. Z wielką jasnością [poznania] postanowił więc nigdy już nie spowiadać się z rzeczy przeszłych. I od tego dnia był wolny od swoich skrupułów, mając równocześnie te pewność, że to Pan nasz zechciał go w swym miłosierdziu od nich wyzwolić.


Spokój duszy

26. Poza swoimi siedmioma godzinami modlitwy zajmował się jeszcze niesieniem pomocy niektórym duszom , które przychodziły do niego w sprawach duchownych. A resztę dnia, która mu pozostawała wolna, poświęcił rozważaniom o rzeczach Bożych, o tym, co w danym dniu rozmyślał lub czytał. A kiedy kładł się spać, miał często wielkie oświecenia i wielkie pociechy duchowe, tak że na skutek tego tracił wiele czasu przeznaczonego na sen, a którego zresztą nie było wiele. Zastanawiając się nad tym wiele razy powiedział sobie, że do obcowania z Bogiem miał przecież cały ten czas, który sobie wyznaczył, a nadto cała resztę dnia. I dlatego zaczął powątpiewać, czy te oświecenia pochodziły od ducha dobrego, i wreszcie doszedł do wniosku, że lepiej będzie nie zajmować się nimi i spać przez ten czas, który sobie wyznaczył. I tak też uczynił.

W dalszym ciągu wstrzymywał się od jedzenia mięsa. Było to jego mocne postanowienie, którego w żaden sposób nie zamierzał zmieniać. Otóż pewnego dnia rano kiedy wstał z łóżka, ujrzał kawałek mięsa przygotowany do spożycia. Widział go jakby oczami ciała, choć uprzednio nie miał wcale apetytu na mięso. Teraz do tej wizji dołączyła się silna skłonność woli, żeby odtąd jadać mięso. I aczkolwiek przypominał sobie swoje poprzednie postanowienie, nie mógł wątpić o tym, że powinien zdecydować się na jadanie mięsa. Następnie opowiedział o tym swemu spowiednikowi, który mu polecił zbadać dobrze, czy to nie jest pokusa. Ale on zważywszy wszystko dobrze nie mógł tu mieć żadnych wątpliwości.

W Bożej szkole (sierpień - wrzesień 1522)

W tym czasie Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go. Działo się tak zapewne z powodu tego, że umysł jego był jeszcze zbyt prosty i niewyrobiony, albo może dlatego, że nie miał nikogo, kto by go pouczył, a może też i dlatego, że otrzymał od Boga zdecydowaną wolę służenia mu: w każdym razie było mu jasne i zawsze tak sądził, że Bóg traktował go w ten właśnie sposób. Owszem, gdyby o tym wątpił, sądziłby, że obraża tym jego Boski Majestat. Coś z tego [pouczenia Bożego} można poznać w tych pięciu punktach, które następują.

28. Po pierwsze. Miał on wielkie nabożeństwo do Trójcy Przenajświętszej i codziennie odmawiał modlitwę do trzech Osób Boskich osobno. A ponieważ nadto modlił się do Trójcy Św. Odmawiając jeszcze inną modlitwę, zaczął się zastanawiać nad tym, jak może odmawiać cztery modlitwy do Trójcy Św. Ale ta myśl jako rzecz małej wagi niewiele sprawiła mu kłopotu. Pewnego dnia, gdy odmawiał oficjum o Matce Boskiej na schodach tegoż klasztoru, jego umysł zaczął się wznosić [ku górze] i ujrzał Przenajśw. Trójcę jakby pod postacią trzech klawiszy [organu], a to z tak obfitymi łzami i z takim łkaniem, że nie mógł zapanować nad sobą Tegoż ranka, przyłączywszy się do procesji wychodzącej z klasztoru, nie mógł powstrzymać łez aż do obiadu. A po posiłku nie mógł mówić o niczym innym tylko o Trójcy Przenajśw., a używał przy tym mnóstwo różnych porównań, doznając w tym radości i pociechy. I już na całe życie pozostało mu to wrażenie, tak iż doznawał wielkiej pobożności, ilekroć modlił się do Trójcy Św..

29. Po drugie. Pewnego razu przedstawił się jego umysłowi sposób w jaki Bóg stworzył świat; a towarzyszyła temu wielka radość duchowa. Zdawało mu się, że widzi jakąś rzecz białą, z której wytryskiwało kilka promieni i z których Bóg uczynił światłość. Ale tych rzeczy nie umiał wytłumaczyć, ani już sobie nie przypominał dobrze oświeceń duchowych, których Bóg wtedy udzielił jego duszy.
Po trzecie. Jeszcze w Manresie, gdzie przebywał prawie rok, odkąd zaczęły się te pociechy Boże i odkąd widział owoce, jakie przynosił w duszach, z którymi przestawał, zaprzestał tych krańcowych surowości, którym się przedtem oddawał. Odtąd obcinał paznokcie i strzygł włosy. Kiedy [pewnego dnia] jeszcze w tym miasteczku był w kościele wspomnianego klasztoru, aby wysłuchać mszy św., w chwili podniesienia Ciała Pańskiego widział oczyma wewnętrznymi jakby promienie białe idące z góry. I chociaż po tak długim czasie nie mógłby tego dobrze wytłumaczyć, to jednak widział jasno umysłem swoim, jak Pan nasz Jezus Chrystus jest obecny w tym Najśw. Sakramencie.
Po czwarte. Wiele razy i przez długi czas widział podczas modlitwy oczami wewnętrznymi człowieczeństwo Jezusa Chrystusa. Kształt, który mu się objawiał, był jako ciało białe, ani bardzo wielkie, ani też bardzo małe, i nie rozróżniał w nim członków. Widział to w Manresie wiele razy. Jeśliby powiedział, że 20 albo 40, nie odważyłby się twierdzić, że skłamał. Innym razem widział [to samo} w Jerozolimie, a jeszcze innym razem kiedy był w drodze w pobliżu Padwy.
Widział także Najśw. Pannę w podobnym kształcie, nie rozróżniając części ciała. Widzenia te utwierdzały go i dały mu na zawsze taka pewność w wierze, że często mówił sam do siebie: Choćby nie było Pisma Św., które nas poucza o tych rzeczach wiary, on byłby zdecydowany umrzeć za nie tylko dlatego, że je widział.

30. Po piąte. Pewnego razu szedł powodowany uczuciem pobożności do kościoła, który jest odległy od Manresy trochę więcej niż o milę i - jak mi się zdaje - pod wezwaniem św. Pawła [Pustelnika]. Droga prowadziła tuż nad rzeką. I kiedy tak szedł zatopiony w swoich modlitwach, usiadł na chwilę zwrócony twarzą ku rzece, która płynęła głęboko w dole. I gdy tam tak siedział, zaczęły się otwierać oczy jego umysłu. Nie znaczy to, że oglądał jakąś wizję, ale że zrozumiał i poznał wiele rzeczy tak duchownych, jak i odnoszących się do wiary i wiedzy. A stało się to w tak wielkim świetle, że wszystko wydało mu się nowe. To, co wtedy pojął, nie da się szczegółowo wyjaśnić, choć było tego bardzo wiele. Otrzymał wtedy tak wielką jasność dla umysłu i do tego stopnia, że jeśli rozważy całe życie swoje aż do 62 roku życia, i jeśli zbierze razem wszystkie pomoce otrzymane od Boga, i wszystko to, czego się nauczył, i choćby to wszystko zebrał w jedno, to i tak nie sądzi, żeby to wszystko dorównywało temu, co wtedy otrzymał w tym jednym przeżyciu.
Stało się to w ten sposób, że w umyśle jego pozostała taka jasność, iż mu się zdawało, że stał się innym człowiekiem, i że posiada inny umysł niż ten, który miał przedtem.

31. Trwało to przez dobrą chwilę, a potem poszedł uklęknąć pod krzyżem, który był w pobliżu, aby podziękować Bogu. Tam ukazało mu się to widzenie, które miał przedtem wiele razy, a którego nigdy nie rozumiał, a mianowicie ta rzecz, o której była wyżej mowa, i która wydawała się mu bardzo piękna i miała wiele oczu. Lecz tam pod krzyżem widział dobrze, że nie miał tak pięknego koloru jak zwykle. I zrozumiał bardzo jasno i przy pełnej zgodzie woli, że był to szatan. I potem także wiele razy i przez długi czas zwykł mu się zjawiać, ale on na znak pogardy odpędzał go kosturem, który zwykle miał w ręce.


W obliczu śmierci

32. Pewnego razu chorował w Manresie. Bardzo silna gorączka o mało nie przyprawiła go o śmierć, tak ze wydawało mu się rzeczą jasną, że zaraz odda ducha. Wtedy to przyszła mu myśl, która mu podszeptywała, że jest człowiekiem sprawiedliwym [i świętym]. Myśl ta tak go dręczyła, że nic innego nie robił, tylko ją odpychał przeciwstawiając jej swoje dawne grzechy. Walka ta więcej go zmęczyła niż sama gorączka. I nie mógł tej myśli przezwyciężyć mimo wielu wysiłków, aby ja przemóc. A kiedy gorączka nieco opadła i już nie był w niebezpieczeństwie śmierci, zaczął głośno wołać do kilku pań, które przyszły go odwiedzić, żeby dla miłości Boga, gdyby go kiedyś ujrzały bliskim śmierci, krzyczały doń głośno, że jest grzesznikiem i żeby sobie przypomniał to wszystko, czym Boga obraził.

33. Innym razem gdy płynął morzem z Walencji do Italii w czasie wielkiej burzy, ster okrętu uległ złamaniu i sytuacja stała się tak krytyczna, że jego zdaniem i zdaniem wielu, którzy byli na okręcie, nie można już było uniknąć śmierci przy pomocy ludzkich środków. I kiedy w tamtej chwili badał swoje sumienie i przygotowywał się na śmierć, nie mógł doznać lęku z powodu swoich grzechów, ani obawiać się potępienia; odczuwał natomiast wielki wstyd i ból, ponieważ sądził, że niedobrze używał darów i łask otrzymanych od Boga i Pana naszego.
Innym znów razem w roku 1550 czuł się bardzo źle z powodu ciężkiej choroby, która jego zdaniem i zdaniem wielu innych miała być jego ostatnią chorobą Sama myśl o śmierci w owym czasie napełniała go taka radością i taką pociechą duchową, że cały rozpływał się we łzach. Przeżycie to powracało tak często, że wiele razy unikał wprost myli o śmierci, aby nie doznawać tej pociechy.

34. Z nadejściem zimy znów rozchorował się ciężko [w Manresie], a zarząd miejski dla zapewnienia mu opieki przeniósł go do domu ojca niejakiego Ferrera, który potem był na służbie u Baltazara de Faria. Opiekowano się nim bardzo troskliwie. Wiele dam z dobrych domów, żywiąc dlań wielką cześć, przychodziło czuwać przy nim w nocy. Podniósłszy się z tej choroby był jeszcze bardzo słaby i cierpiał na częste bóle żołądka. Dla tych racji, a nadto ponieważ zima była bardzo sroga, nakłoniono go, aby się ubrał ciepło, nosił obuwie i nakrywał głowę. Skłoniono go też do przyjęcia dwóch sukni z grubego szarego sukna i czapki z takiegoż materiału, coś w rodzaju beretu.

W tym czasie bywały często takie dni, kiedy miał wielkie pragnienie, aby prowadzić rozmowy duchowne i znaleźć osoby, które byłyby zdolne do tego. Tymczasem powoli zbliżała się pora, w której miał zamiar wyruszyć do Jerozolimy.


Przygotowanie do pielgrzymki do Ziemi Świętej (luty - koniec marca 1523)

Stan duszy

35. Tak więc z początkiem roku 1523 udał się do Barcelony, aby tam wsiąść na okręt. I choć niektórzy ofiarowali mu swe towarzystwo, on chciał podróżować samotnie. Bo najważniejszą rzeczą dla niego było mieć schronienie w samym tylko Bogu. Pewnego dnia nalegano na niego bardzo, żeby wziął ze sobą towarzysza, bo przecież nie umie ani po włosku, ani po łacinie. Mówiono mu, że to by mu bardzo pomogło i zachwalano takiego towarzysza. A on im na to odparł, że gdyby nawet chodziło o syna lub ojca księcia de Cardona, nie poszedłby w ich towarzystwie. Chciał bowiem mieć te trzy cnoty: miłość, wiarę i nadzieję. Gdyby zaś wziął ze sobą towarzysza, to w wypadku głodu, od niego oczekiwałby pomocy; a gdyby upadł, od niego spodziewałby się podpory do podźwignięcia się. I tak dla tych racji w nim pokładałby swa nadzieję i do niebo byłby przywiązany. A tymczasem to zaufanie i przywiązanie i nadzieję chciał mieć tylko w samym Bogu. I to, co w ten sposób wyraził, czuł naprawdę w swoim sercu.
Stosownie do tych myśli pragnął wsiąść na okręt nie tylko sam, bez towarzysza, ale nawet bez żadnego zaopatrzenia. Zaczął więc omawiać sprawę swego przejazdu okrętem i uzyskał od pewnego właściciela okrętu obietnicę darmowego przejazdu, ponieważ nie miał pieniędzy, ale pod tym warunkiem, że przyniesie z sobą na okręt pewną ilość sucharów jako swą żywność; w przeciwnym razie za nic na świecie nie przyjmie go na okręt.

36. Kiedy więc chciał kupić sucharów, naszły go wielkie skrupuły; To taka jest twoja ufność i wiara pokładana w Bogu, że on cię nie zawiedzie? Itd.. I z taka siłą uderzyły nań te skrupuły, że bardzo był udręczony. Wreszcie nie wiedząc co począć, bo z jednej i z drugiej strony widział dobre racje prawdopodobieństwa, postanowił oddać się w ręce swego spowiednika. Wyznał mu więc, jak bardzo pragnie postępować drogą doskonałości i czynić to, co więcej przyczynia się do chwały Bożej, i jakie były racje, dla których wahał się, czy powinien zabrać z sobą żywność. Spowiednik zdecydował, żeby użebrał to, co jest konieczne i zabrał ze sobą.
Kiedy zwrócił się z tą prośbą do pewnej pani, ta zapytała go, dokąd się wybiera okrętem. On zaś wahał się trochę, czy ma to powiedzieć. W końcu nie odważył się powiedzieć jej więcej nad to, że udaje się do Italii, do Rzymu A ona jakby zaskoczona rzekła doń: “Do Rzymu chcesz iść? Ci, co tam się udają, nie wiem, w jakim stanie stamtąd powracają”... (Chciała przez to powiedzieć, ż e w Rzymie mało się postępuje w duchu). Powodem zaś, dla którego nie śmiał wyznać, że udaje się do Jerozolimy, był lęk próżnej chwały. Ten lęk tak go dręczył, że nigdy nie odważył się powiedzieć z jakiego kraju, ni z jakiego rodu pochodzi.
Ostatecznie zdobywszy suchary wsiadł na okręt. Ale przedtem, jeszcze na wybrzeżu, znalazłszy przy sobie 5 albo 6 groszy [blancas], które mu zostały z tego, co chodząc od drzwi do drzwi użebrał (tai był bowiem jego sposób życia), zostawił je na ławce, która się tam znajdowała blisko wybrzeża.

Spędziwszy w Barcelonie nie wiele więcej niż 20 dni wsiadł [ok.. 15 marca] na okręt. Podczas tego pobytu w Barcelonie przed odjazdem szukał według swego zwyczaju osób duchownych, nawet jeśli żyły w pustelniach z dala za miastem, ażeby z nimi rozmawiać. Ale ani w Barcelonie, ani w Manresie przez cały ten czas, kiedy tam był, nie znalazł nikogo, kto by mu tak pomógł, jak on tego pragnął, z wyjątkiem tej niewiasty z Manresy, o której wyżej była mowa, a która mu mówiła, że prosiła Boga, aby Jezus Chrystus mu się objawił. Wydawało mu się, że tylko ona jedna wniknęła głębiej w rzeczy duchowne. Przeto po wyjeździe z Barcelony poniechał całkowicie tego chciwego szukania osób duchownych.