Opowieść Pielgrzyma (5) - Pielgrzymka do Ziemi Świętej


W Italii (koniec marca - 24 lipca 1523)
38. Mieli w tej podróży tak silny wiatr od rufy, że w ciągu pięciu dni i nocy przebyli drogę z Barcelony do Gaety, ale też wszyscy byli w wielkim strachu z powodu tak wielkiej nawałnicy. W całej tej okolicy obawiano się zarazy. Ale on, gdy tylko wysiadł z okrętu, udał się w drogę do Rzymu. Spośród tych, co płynęli tym samym okrętem, przyłączyły się do niego pewna matka z córką przebrana za chłopca i jeszcze jeden młody chłopak. Szli oni razem z nim, bo i oni żyli z jałmużny. Kiedy przybyli do pewnej zagrody wiejskiej, zastali tam wielkie ognisko a dokoła niego wielu żołnierzy, którzy dali im jeść i dużo wina; zachęcali ich też do picia, ta iż zdawało się, że mieli zamiar ich upić. Potem ich rozłączyli. Matkę z córka umieścili w pokoju na górze, a Pielgrzyma z chłopcem w stajni. Kiedy nadeszła północ, usłyszeli głośne krzyki pochodzące z pokoju na górze. Wstał, aby zobaczyć, co by to było, i znalazł matkę z córką na dole na podwórzu, obie zapłakane i skarżące się, że chciano je zgwałcić. Na to opanował go tak wielki gniew, że zaczął krzyczeć [do żołnierzy] w te słowa: Czyż można coś podobnego tolerować! I inne podobne słowa mówił, i to z taką siłą, że wszyscy ludzie z tego domu byli wstrząśnięci i nikt mu nie zrobił najmniejszej krzywdy. Ponieważ chłopiec już uciekł, więc oni w trójkę puścili się w drogę jeszcze w nocy.

39. Przybyli do jednego miasta, które było w pobliżu, ale znaleźli bramy zamknięte. Nie mogąc wejść spędzili tę noc w kościele, który się tam znajdował i przeciekał od deszczu. Rano nie chciano im otworzyć bramy miejskiej. Poza murami miasta nie znaleźli jałmużny, chociaż udali się do pewnego zamku, który widać było w pobliżu Tam Pielgrzym poczuł się bardzo źle i słabo wskutek trudów podczas przeprawy morzem i późniejszej drogi. Nie mogąc dalej wędrować pozostał tam, a matka z córką udały się do Rzymu. Tego dnia wielu ludzi wyszło z miasta. A ponieważ on wiedział, że przybędzie tam dziedziczka tych włości, wyszedł jej naprzeciw i powiedział jej, że był chory z samego tylko osłabienia [a nie z zarazy] i prosił ją, aby mu pozwoliła wejść do miasta i poszukać tam sobie jakiejś pomocy. Bez trudności udzieliła mu tego pozwolenia. Kiedy zaczął zebrać po mieście, otrzymał dużo kwatrinów . Odpocząwszy tam przez dwa dni podjął na nowo swą podróż i przybył do Rzymu w Niedziele Palmową.

40. Tam wszyscy, którzy z nim rozmawiali, wiedząc, że nie miał pieniędzy na drogę do Jerozolimy, zaczęli mu odradzać te podróż. Twierdzili, przytaczając wiele racji, że jest rzeczą niemożliwą znaleźć bez pieniędzy miejsce na okręcie. Ale on zachował w swej duszy wielką pewność i nie mógł wątpić, że znajdzie sposób dostania się do Jerozolimy. Otrzymawszy błogosławieństwo od papieża Adriana VI ruszył do Wenecji ósmego lub dziewiątego dnia po Wielkanocy. Miał on przy sobie 6 lub 7 dukatów, które mu dano na przejazd z Wenecji do Jerozolimy. Przyjął je pod wpływem obawy, że w inny sposób nie będzie mógł przeprawić się przez morze. Ale po dwóch dniach od wyruszenia z Rzymu zaczął pojmować, że przyjął te dukaty i pomyślał, czyby nie było dobrze pozbyć się ich. Ostatecznie zdecydował się rozdać je hojnie napotkanym ludziom, a zazwyczaj byli to żebracy. I tak też uczynił. Kiedy potem przybył do Wenecji [ok.. 14 V 1523], miał przy sobie tylko parę groszy, które były mu potrzebne na tę pierwszą noc.

41. Podczas tej drogi do Wenecji sypiał pod arkadami [domów], a to ze względu na strażników czuwających nad bezpieczeństwem z powodu grasującej zarazy. Pewnego razu zdarzyło mu się, że wstając rano natknął się na jakiegoś człowieka, który na jego widok przeraził się bardzo i uciekł pospiesznie. Musiał mu się wydać bardzo blady... Wędrując tak przybył do Chioggia z kilkoma towarzyszami, którzy przyłączyli się do niego; tam dowiedział się, że ich nie wpuszczą do Wenecji. Towarzysze postanowili iść do Padwy, aby tam uzyskać świadectwo zdrowia; on także wyruszył z nimi, ale nie mógł nadążyć, bo szli bardzo szybko. Z nastaniem nocy zostawili go samego w wielkim pustkowiu. Kiedy tam się znajdował, ukazał mu się Chrystus w ten sam sposób, w jaki mu się zwykł ukazywać i jak wyżej opowiedzieliśmy, i bardzo go pokrzepił na duchu. Tak pokrzepiony przybył rankiem dnia następnego do bram Padwy i bez podrabiania świadectwa zdrowia, jak to - sądzę - uczynili jego towarzysze, wszedł do miasta nie pytany o nic przez strażników. Tak samo było i przy wyjściu z miasta. Jego towarzysze byli tym bardzo zaskoczeni, oni bowiem postarali się o świadectwa, by móc iść do Wenecji, on zaś wcale się nie troszczył o to świadectwo.


Podróż morska do Palestyny

42. Gdy przybyli do Wenecji, strażnicy podeszli do ich barki, ażeby zbadać wszystkich jednego po drugim, ilu ich tylko było w tej barce. I tylko jego jednego pominęli. W Wenecji utrzymywał się z jałmużny a sypiał na placu św. Marka. Nigdy nie chciał udać się do domu ambasadora cesarskiego, ani też nie wykazywał szczególnej pilności w poszukiwaniu środków na podróż morską. W duszy bowiem miał wielką pewność, że Bóg wskaże mu sposób, aby mógł udać się do Jerozolimy. I to go tak pokrzepiło w nadziei, że żadne racje i żadne obawy, które mu przedkładano, nie mogły w nim wzbudzić wątpliwości.

Pewnego dnia zatrzymał go jakiś bogaty Hiszpan, i spytał go, co tu robi i dokąd zamierza się udać. Poznawszy jego zamiar wziął go do siebie na obiad i zatrzymał go przez kilka dni, aż wszystko było gotowe do odjazdu. Od czasów Manresy Pielgrzym miał taki zwyczaj, że kiedy spożywał posiłek z innymi, nigdy nie zabierał głosu przy stole, chyba tylko żeby odpowiedzieć krótko na pytanie; słuchał natomiast tego, co mówiono, i zwracał uwagę na niektóre rzeczy, z których brał potem okazję do mówienia o Bogu, co też i czynił po skończonym posiłku.

43. I to właśnie było przyczyną, dla której ten zacny człowiek i cała jego rodzina przywiązali się do niego tak, iż chcieli go zatrzymać i zmuszali go, aby pozostał u nich. Tenże jego gospodarz zaprowadził go do doży weneckiego, żeby z nim pomówił, to znaczy wystarał mu się o wejście do pałacu i o audiencję. Doża wysłuchawszy Pielgrzyma wydał polecenie, żeby mu dano miejsce na okręcie rządowym, wiozącym gubernatorów, którzy udawali się na Cypr.
Chociaż w tym roku przybyło wielu pątników z zamiarem udania się do Jerozolimy, to jednak większość z nich powróciła do swej ojczyzny z powodu nowej sytuacji, jaka się wytworzyła po zajęciu [przez Turków] wyspy Rodos. Jednakże trzynastu z nich znajdowało się na okręcie pątniczym, który wyruszał pierwszy, a ośmiu lub dziewięciu zostało na okręcie gubernatorów. Okręt ten był już gotów do odjazdu, gdy nagle nasz Pielgrzym zapadł ciężko na gorączkę. Dręczyła go ona przez kilka dni, a potem go opuściła. Okręt wychodził w morze akurat tego dnia, w którym Pielgrzym wziął lekarstwo na przeczyszczenie. Ci, którzy go gościli u siebie, pytali lekarza, czy może on udać się w podróż morską do Jerozolimy, a lekarz powiedział, że jeżeli ma tam być pogrzebany, to może jechać... On jednak wsiadł na okręt i tego samego dnia [24.VII.1523] odpłynął. Wymiotował bardzo, ale poczuł się lepiej i zaczął zupełnie powracać do zdrowia. Na tym okręcie popełniano jawnie pewne czyny nieskromne i obrzydliwe, a które on surowo karcił.

44. Hiszpanie, którzy z nim podróżowali, radzili mu, żeby tego zaniechał, ponieważ załoga okrętu zmawiała się, żeby go zostawić na jakiejś wyspie. Ale Pan nasz pozwolił, że szybko dobili do Cypru, tam podróżni opuściwszy okręt udali się drogą lądową do innego portu oddalonego o 10 mil, a który zwie się Las Salinas. Tam wsiedli [19.VIII.1523] na okręt pątniczy, na który Pielgrzym nie wniósł ze sobą żadnych innych zasobów prócz nadziei w Bogu, jak to uczynił i poprzednim razem. Przez cały ten czas Pan nasz objawiał mu się często i udzielał mu wiele pociechy i siły. Zdawało mu się, że widział jakiś przedmiot okrągły i wielki jakby ze złota. To mu się właśnie zjawiało.

W Ziemi Świętej

Po odpłynięciu z Cypru przybyli [31.VIII.1523] do Jaffy. Dosiadłszy osiołków, jak to było w zwyczaju, ruszyli do Jerozolimy. Gdy byli około dwie mile od Jerozolimy, pewien Hiszpan, zdaje się szlachcic nazwiskiem Diego Manes, powiedział w wielkim uczuciem pobożności do wszystkich pielgrzymów, że wnet dojdą do miejsca, skąd można ujrzeć Święte Miasto, i że będzie dobrze przygotować się wewnętrznie i zachować milczenie.

45. Myśl ta wydała się wszystkim dobra i każdy zaczął się skupiać wewnętrznie. Krótko przed przybyciem do miejsca, skąd widać było Miasto, zsiedli z osłów, ponieważ ujrzeli grupę mnichów z krzyżem, którzy na nich już czekali. Ujrzawszy Miasto [4.IX.1523] Pielgrzym doznał wielkiej pociechy. I według tego, co inni mówili, pociecha ta była powszechna u wszystkich wraz z radością, która nie wydawała się być tylko naturalna. Tej samej pobożności doświadczał zawsze podczas zwiedzania miejsc świętych.
Pielgrzym powziął mocne postanowienie pozostać w Jerozolimie, aby odwiedzać ustawicznie te miejsca święte. Ale oprócz tej [osobistej] pobożności miał także zamiar pomagać duszom. W tym celu miał ze sobą listy polecające do gwardiana. Wręczając je wyznał mu swój zamiar pozostania tam z pobożności, ale nie wspomniał o drugim swoim zamiarze, że chce pomagać duszom, ponieważ o tym nikomu nie mówił. Natomiast pierwszy swój zamiar często wyjawiał. Gwardian odpowiedział mu, że nie widzi, jakby mógł zostać, bo klasztor był w takiej biedzie, że nie mógł utrzymać swoich mnichów i że dla tej racji zdecydował się wysłać kilku z nich razem z pielgrzymami do Europy. Na to Pielgrzym odpowiedział, że nie żąda żadnej rzeczy od klasztoru, tylko żeby wysłuchano jego spowiedzi, kiedy czasem przyjdzie się wyspowiadać. Wobec tego gwardian powiedział mu, że w taki sposób dałoby się to zrobić, ale trzeba poczekać na przybycie prowincjała (sądzę, że był to najwyższy przełożony zakonu w tamtym kraju), który był wtedy w Betlejem.

46. Obietnica ta uspokoiła Pielgrzyma. Zaczął pisać listy do osób duchownych w Barcelonie. Napisał już jeden list i zabrał się do drugiego. - Było to w wigilię wyruszenia pątników [w drogę powrotną]. Wtedy wezwano go do prowincjała, który już przybył, i do gwardiana. Prowincjał powiedział mu w życzliwych słowach, że dowiedział się o jego dobrym zamiarze pozostania na tych świętych miejscach; że dobrze się nad ta sprawa zastanowił, a doświadczenie nabyte w innych [podobnych] wypadkach każe mu sądzić, że to nie jest rzeczą stosowną. Wielu bowiem miało to samo pragnienie, ale jeden dostawał się do niewoli, inny znów umierał... A nadto zakon był obowiązany wykupywać jeńców. A zatem powinien się przygotować do wyjazdu nazajutrz z innymi pątnikami. Pielgrzym mu na to odpowiedział, że jego postanowienie jest bardzo mocne i że dla żadnej racji nie zaniecha wprowadzić go w czyn. Tym samym dał mu grzecznie do poznania, że choć prowincjał jest innego zdania, to jednak żaden lęk nie skłoni go do porzucenia swego zamiaru, chyba tylko nakaz obowiązujący pod grzechem. Wtedy prowincjał odpowiedział, że mają władze od Stolicy Apostolskiej zmusić do wyjazdu stąd lub zatrzymać tu każdego, jeśli to uznają za słuszne, a nadto mogą ekskomunikować tego, który by nie chciał ich słuchać; w obecnym zaś wypadku sądzą, że nie powinien on tu zostać itd..

47. Kiedy prowincjał chciał mu pokazać bulle, na mocy których mógł go ekskomunikować, Pielgrzym powiedział, że nie musi ich widzieć, bo wierzy ich wielebnościom, a ponieważ oni tak sądzą mając taką władzę, więc będzie im posłuszny.
Załatwiwszy tak tę sprawę gdy wracał na miejsce, gdzie był przedtem, poczuł wielkie pragnienie, żeby ponownie odwiedzić Górę Oliwną, zanim stąd odjedzie, skoro nie było wolą Pana naszego, żeby został na tych świętych miejscach. Na Górze Oliwnej jest kamień, z którego Pan nasz wstąpił do nieba, i widać na nim jeszcze ślady stóp jego. To właśnie chciał ponownie zobaczyć. Tak więc nie powiedziawszy o tym nikomu i nie biorąc z sobą przewodnika - a ci, co idą bez Turka jako przewodnika narażają się na wielkie niebezpieczeństwo - odłączył się od innych pątników i udał się samotnie na Górę Oliwną. Ale strażnicy nie chcieli mu pozwolić tam wejść. Dał im więc nożyk ze swoich przyborów do pisania, które nosił przy sobie. Potem odprawiwszy z wielka pociechą modlitwy zapragnął iść do Betfage. Tam sobie przypomniał, że nie dość dobrze obejrzał na Górze Oliwnej, w która stronę była zwrócona prawa stopa [Jezusa], a w którą lewa. Powrócił więc tam i dał strażnikom, o ile wiem, nożyczki, aby mu pozwolili tam wejść.

Kiedy w klasztorze dowiedziano się, że poszedł sam bez przewodnika, mnisi zaczęli go szukać z wielka pilnością. A kiedy on już schodził z Góry Oliwnej, natknął się na tzw. “Chrześcijanina z pasem”, który służył w klasztorze. Był on bardzo zagniewany i groził mu wielkim kijem. Jakby go chciał obić. Podszedłszy do Pielgrzyma chwycił go mocno za ramię, a Pielgrzym nie stawiając żadnego oporu pozwolił się tak prowadzić. Dobry ten człowiek nie puścił go ani na chwilę. W czasie tej drogi, gdy był tak prowadzonym przez tego “chrześcijanina z pasem”, otrzymał od Pana naszego wielką pociechę, bo mu się zdawało, że widzi wciąż Chrystusa nad sobą. Widzenie to trwało, darząc go wielką obfitością pociechy, aż do przybycia do klasztoru.