Opowieść pielgrzyma (1)

św. Ignacy Loyola
OPOWIEŚĆ PIELGRZYMA czyli AUTOBIOGRAFIA
OPOWIEŚĆ PIELGRZYMA

Dzieje Ojca Ignacego
spisane po raz pierwszy przez o. Luisa Gonsalvesa da Camara,
który je słyszał z ust samego Ojca
Ostatnie zwierzenia

PRZEDMOWA O. HIERONIMA NADALA

1. Zarówno ja jak i inni ojcowie słyszeliśmy z ust naszego Ojca Ignacego, że pragnął uzyskać od Boga trzy dobrodziejstwa, zanim odszedłby z tego świata. Po pierwsze, aby Stolica Apostolska zatwierdziła Instytut Towarzystwa, po drugie, aby tego samego doczekały Ćwiczenia Duchowne, a po trzecie, aby mógł napisać Konstytucje [zakonne].

2. Pamiętając o tym, gdym widział, że już uzyskał to wszystko, zacząłem się obawiać, aby go Bóg nie odwołał od nas do lepszego życia. A ponieważ wiedziałem, że święci ojcowie, założyciele jakiegoś instytutu zakonnego mieli zwyczaj zostawiać jakby w testamencie synom swoim takie napomnienia i pouczenia, po których mogli się spodziewać, że im pomogą do doskonałego postępu w cnocie, przeto wyczekiwałem odpowiedniej chwili, kiedy bym mógł o to samo poprosić Ojca Ignacego.
Zdarzyło się raz w r. 1551, że byliśmy razem, a Ojciec Ignacy tak do mnie powiedział: “Byłem teraz wyżej niż niebiosa”. Sądzę, że doznał jakiejś ekstazy lub zachwytu, jak mu się to często zdarzało. Pełen czci to było, Ojcze?” Ale on ku czemu innemu skierował rozmowę. Ja zaś uważając, że nadeszła stosowna pora, prosiłem i zaklinałem Ojca, ażeby zechciał nam opowiedzieć, jak Bóg nim kierował od początku jego nawrócenia; taka bowiem opowieść mogłaby być dla nas pewnego rodzaju testamentem i ojcowskim pouczeniem. “Albowiem - rzekłem doń - kiedy już otrzymałeś owe trzy dary, które przed śmiercią pragnąłeś widzieć, lękamy się, żeby cię Bóg nie wezwał do nieba”.

3. Ale Ojciec wymawiał się swymi zajęciami. Mówił, że nie może poświęcić temu ani swego czasu, ani swej uwagi. Jednakże tak powiedział: “Odprawcie trzy msze w tej sprawie - Polanco, Poncjusz i ty, a po modlitwie dajcie mi znać, co o tym sądzicie”. A ja mu na to: “Będziemy sądzić to samo co teraz”. Wtedy on dodał z wielka słodyczą: “Zróbcie, co mówię”. Odprawiliśmy więc te msze i wyjawiliśmy mu to samo zdanie, a on obiecał, że spełni [naszą prośbę]. W roku następnym, gdym znów powrócił z Sycylii, a było to przed wysłaniem mnie do Hiszpanii, zapytałem Ojca, czy zrobił co [w tej sprawie]. “Nic” - powiedział. Po powrocie z Hiszpanii w r. 1554 znów zapytałem go o to. Nawet nie tknął tej sprawy. Wtedy sam nie wiem, jakim duchem powodowany, z naciskiem zwróciłem się do Ojca: “Już od czterech prawie lat błagam cię, Ojcze, nie tylko w swoim, ale także i innych ojców imieniu, abyś nam wyjaśnił, w jaki sposób Bóg cię pouczał od początku twego nawrócenia; ufam bowiem, że to będzie pożyteczne przede wszystkim dla Towarzystwa. Ale ponieważ widzę, że tego nie robisz, śmiem twierdzić, że jeśli zrobisz to, czego tak bardzo pragniemy, będziemy korzystać z tego dobrodziejstwa z wielką pilnością; jeśli zaś tego nie zrobisz, nie będziemy słabsi na duchu, ale tak pełni ufności w Bogu, jakbyś to wszystko napisał“.

4. Nic na to Ojciec nie odrzekł, lecz (tego samego jeszcze dnia, jak sądzę) wezwawszy do siebie ojca Ludwika Gonsalvesa zaczął mu opowiadać [o swoim życiu], a ojciec ów, obdarzony znakomita pamięcią, zapisywał to potem. To są właśnie Dzieje Ojca Ignacego, które obecnie krążą [w odpisach]. Ów ojciec Ludwik był na pierwszej kongregacji generalnej elektorem i na tejże kongregacji wybrano go na asystenta generała zakonu, ojciec Layneza Potem zaś był nauczycielem i wychowawcą króla Portugalii Sebastiana. Był to ojciec wielkiej pobożności i cnoty. Pisał zaś [Dzieje Ojca Ignacego] częściowo po hiszpańsku, a częściowo po włosku, zależnie od tego, jakich miał pod ręką sekretarzy. Tłumaczenia łacińskiego dokonał ojciec Hannibal de Coudreto, bardzo uczony i pobożny. Obaj, autor i tłumacz, dotąd jeszcze żyją.
PRZEDMOWA O. LUDWIKA GONSALVESA DA CAMARA

Dnia 4 sierpnia 1553 roku, w piątek rano, w wigilię święta Matki Bożej Śnieżnej, kiedy Ojciec Ignacy przebywał w ogrodzie przylegającym do tej części domu, którą zowią “pokojami księcia”, zacząłem mu zdawać sprawę z pewnych szczegółów dotyczących mojej duszy. Między innymi wspomniałem o pokusie próżnej chwały. Jako lek zalecił mi Ojciec odnosić często do Boga wszystkie swoje sprawy i starać się ofiarować mu to wszystko, co tylko dobrego we mnie się znajduje, uważając, że jest to jego dobro, i za wszystko składać mu dzięki. Tak o tym ze mną rozmawiał i tak mnie pocieszył, iż nie mogłem powstrzymać się od łez. Opowiadał mi też Ojciec, jak on sam borykał się z ta wadą przez dwa lata i to do tego stopnia, że kiedy wsiadał w Barcelonie na okręt z zamiarem udania się do Jerozolimy, nikomu nie odważył się wyznać, że wyrusza do Jerozolimy. Tak samo zachował się w innych podobnych okolicznościach. Dodał też, że potem doznawał w tym względzie wielkiego spokoju ducha.
Po godzinie lub dwóch udaliśmy się do stołu. A kiedy magister Polanco i ja jedliśmy razem z nim, powiedział nam nasz Ojciec, że magister Nadal i inni z Towarzystwa często prosili go o pewną rzecz, on jednak nigdy nie powziął decyzji w tej sprawie. Lecz potem, po rozmowie ze mną, skupiwszy się w swoim pokoju, doznał wielkiego uczucia pobożności i poczuł skłonność do spełnienia ich prośby. A wyraził to w taki sposób, iż widać było, że Bóg dał mu w tej sprawie dużo światła. Zdecydował się więc na to (a chodziło o to, by opowiedział wszystko, co działo się w jego duszy aż do tej pory) i postanowił, że mnie wyjawi te wszystkie rzeczy.

W tym czasie był Ojciec bardzo chory. Aczkolwiek nie miał zwyczaju obiecywać sobie ani jednego dnia życia - owszem wręcz przeciwnie, gdy ktoś mówił: “Zrobię to za dwa tygodnie lub za tydzień”, Ojciec jakby zaskoczony mawiał zawsze: “Jak to, sądzisz, że będziesz żył tak długo?” - niemniej tym razem powiedział, że spodziewa się żyć jeszcze trzy lub cztery miesiące, żeby zakończyć te sprawę. Nazajutrz na moje pytanie, kiedy chce, abyśmy zaczęli, odpowiedział mi, żebym mu to przypominał codziennie (już nie pamiętam przez ile dni), aż znajdzie po temu odpowiednia porę. Gdy jednak z powodu zajęć taka sposobność mu się nie nadarzała, zażądał ode mnie, abym mu to przypominał w każdą niedzielę.
I tak w miesiącu wrześniu (nie pamiętam już, którego dnia) zawołał mnie Ojciec do siebie i zaczął mi opowiadać o całym swoim życiu, a także o wybrykach swej młodości, jasno i szczegółowo, ze wszystkimi okolicznościami. A potem wzywał mnie w tymże miesiącu jeszcze trzy lub cztery razy i doprowadził opowiadanie aż do pierwszego dnia pobytu w Manresie, jak to widać ze zmiany charakteru pisma.

W swoim sposobie opowiadania postępuje Ojciec Ignacy tak samo jak i we wszystkich innych sprawach. A mianowicie czyni to z taką jasnością, że to, co już należy do przeszłości, staje przed człowiekiem tak, jakby to teraz widział. I nie trzeba mu było zadawać żadnych pytań, bo o tym, co było potrzebne do zrozumienia jego opowiadania, zawsze Ojciec sam nie zapominał powiedzieć. Nie uprzedziwszy Ojca, udałem się zaraz do siebie, aby spisać to wszystko, najpierw własnoręcznie w punktach, a potem obszerniej, tak jak obecnie jest to napisane. Starałem się usilnie nie pisać ani jednego słowa, którego bym nie słyszał z ust Ojca. A co do treści jeżeli się obawiam, żem w czym uchybił. To w tym, że nie chcąc odbiegać od słów Ojca, nie zawsze mogłem dobrze oddać siłę niektórych jego wyrażeń I tak to notowałem, jak wspomniałem wyżej, aż do września 1533 roku. Potem zaś, aż do przybycia ojca Nadala w dniu 18 października 1554 roku, Ojciec Ignacy zawsze się wymawiał z powodu chorób i różnych zajęć, które się nadarzały, i mawiał do mnie: “Kiedy skończy się ta sprawa, przypomnij mi”. A kiedy dana sprawa była skończona, przypominałem mu, a on mówił: “Teraz mamy inne zajęcia; kiedy je wykonamy, znów mi przypomnij”.

Ojciec Nadal po swoim przyjeździe bardzo się ucieszył, dowiedziawszy się o rozpoczęciu tego dzieła. Polecił mi też, abym się naprzykrzał Ojcu i powtarzał mi kilkakrotnie, że ojciec niczym innym nie może więcej przyczynić się do dobra Towarzystwa, jak właśnie to czyniąc, i że to właśnie jest prawdziwym założeniem [i ugruntowaniem] Towarzystwa. W tym też duchu on sam rozmawiał często z Ojcem. Ojciec Ignacy powiedział mi, abym mu o tym przypominał Gdy będzie załatwiona sprawa dotacji Kolegium Rzymskiego. A gdy ta sprawa się skończyła, polecił mi poczekać, aż załatwi sprawę misji w kraju Kapłana Jana4 i aż wyśle posłańca z pocztą. Dnia 9 marca zaczęliśmy dalej ciągnąć tę opowieść. Wnet jednak zaczął chorować papież Juliusz III i umarł dnia 23 marca. Ojciec odłożył tę sprawę aż do wyboru nowego papieża. Ledwie jednak został wybrany, rozchorował się i umarł. Był to Marceli II. I znów Ojciec odłożył wszystko aż do wyboru Pawła IV 5. Potem z powodu wielkich upałów i wielu zajęć zawsze doznawał różnych przeszkód aż do dnia 21 września. W tym to dniu poruszono sprawę jego wyjazdu do Hiszpanii. Dlatego też naciskałem mocno na Ojca, aby dotrzymał uczynionej mi obietnicy. On zaś polecił mi stawić się rano dnia 22 września w Czerwonej Wieży6. Tak więc skończywszy mszę św.7 udałem się do niego z zapytaniem czy już jest odpowiednia pora.

Polecił mi czekać na siebie w Czerwonej Wieży, ażebym tam już był, kiedy on nadejdzie. Zrozumiałem, że przyjdzie mi tam długo czekać. I podczas tego, gdym w krużgankach zatrzymał się z pewnym bratem, który mnie pytał w jakiejś sprawie, nadszedł Ojciec i skarcił mnie za to, żem przekroczył nakaz posłuszeństwa nie czekając na niego w umówionym miejscu. Nic też nie chciał [opowiadać} tego dnia. Potem znowu bardzo nalegaliśmy na niego. Wrócił więc do Czerwonej Wieży i opowiadał dalej przechadzając się, jak to zwykł czynić podczas opowiadania. Ja zaś, aby dobrze przyjrzeć się jego twarzy, zbliżałem się powoli do niego. A on mi na to: “Zachowaj regułę!”8. A gdy ja lekceważąc jego polecenie znów się przybliżyłem i popełniłem ten sam błąd dwa albo trzy razy, wytknął mi to i odszedł. Potem jednak wrócił do Czerwonej Wieży i dokończył opowieści tak, jak jest napisana. A ponieważ ja od dawana byłem w ciągłej gotowości do drogi (w wigilię bowiem mojego wyjazdu ostatni raz Ojciec rozmawiał mną w tej sprawie), nie mogłem wszystkiego spisać obszerniej w Rzymie. A że w Genui nie miałem sekretarza Hiszpana, dyktowałem po włosku według tego, co z Rzymu przywiozłem z sobą zanotowane tylko w krótkich punktach. Pisanie to zakończyłem w grudniu 1555 roku w Genui.