Rozdział V - Droga powrotna do Europy (23. IX. 1523 - ok. 15. I. 1524)
49. Następnego dnia pątnicy wyruszyli [w drogę powrotną], a przybywszy na Cypr rozdzielili się na różne okręty. Były bowiem w porcie trzy albo cztery okręty mające płynąć do Wenecji. Jeden był turecki, drugi bardzo mały, trzeci zaś, bogaty i potężny, należał do pewnego bogatego Wenecjanina. Pątnicy prosili kapitana tego właśnie okrętu, aby zechciał wziąć na pokład Pielgrzyma. Ale on, kiedy się dowiedział, że Pielgrzym nie ma pieniędzy, nie zgodził się, choć wielu go o to prosiło i chwaliło Pielgrzyma, itd... Na te pochwały kapitan odpowiedział, że jeśli to jest tak wielki święty, to niech się przeprawi przez morze jak św. Jakub lub też coś innego w tym rodzaju. Ale ci sami życzliwi ludzie, którzy wstawiali się za nim, bardzo łatwo uzyskali zgodę kapitana małego okrętu.
Rankiem pewnego dnia płynęli mając pomyślny wiatr; ale po południu nadeszła burza i rozdzieliła okręty jedne od drugich. Wielki okręt zatonął obok grupy wysepek tuż w pobliżu Cypru i tylko ludzie się uratowali. Okręt turecki też zginął w tej burzy wraz z cała załogą. A i mały okręt wiele ucierpiał od burzy, ale ostatecznie dobił do lądu w Apulii. Było to podczas srogiej zimy, tak że było bardzo zimno i padał śnieg Pielgrzym miał na sobie tylko spodnie z grubego sukna, które sięgały mu do kolan zostawiając nogi gołe nadto trzewiki i kurtkę z czarnego sukna, która się nie zapinała i była na ramionach bardzo podarta, oraz krótki płaszcz mocno już wytarty.
50. Do Wenecji przybył w połowie stycznia 1524 r., spędziwszy na morzu od wyjazdu z Cypru cały listopad, grudzień i część stycznia. W Wenecji odnalazł go jeden z tych dwóch gospodarzy, którzy go gościli u siebie przed wyjazdem do Jerozolimy, i dał mu jako jałmużnę 15 lub 16 juliów, a także kawał płótna, który on złożył kilkakrotnie i owinął nim brzuch, ponieważ było bardzo zimno.
Odkąd Pielgrzym zrozumiał, że nie było wolą Bożą, aby pozostał w Jerozolimie, zawsze zastanawiał się nad sobą, “quid agendum” - co teraz robić. W końcu poczuł w sobie skłonność do podjęcia nauki przez jakiś czas, aby móc pomagać duszom, i zdecydował się wyruszyć do Barcelony. Udał się więc z Wenecji do Genui [począt. II 1524]. Pewnego dnia w Ferrarze, gdy był w katedrze, gdzie odbywał swoje modlitwy, jakiś żebrak poprosił go o jałmużnę. Pielgrzym dał mu jedna marketę wartości 5 lub 6 kwatrinów. Potem przyszedł drugi, a on mu dał monetę nieco większej wartości. Dla trzeciego nie miał już nic prócz juliów. Dal mu więc jednego. A kiedy żebracy zobaczyli, że rozdaje jałmużnę, przychodzili do niego i tak rozdał wszystko co miał. Wreszcie przyszło wielu biednych po jałmużnę, ale on prosił ich o przebaczenie, że już nic więcej nie miał.
51. Z Ferrary do Genui. W tej drodze spotkał kilku żołnierzy hiszpańskich, którzy go tej nocy dobrze przyjęli. Byli oni bardzo zaskoczeni tym, że szedł drogą, która prowadziła prawie przez sam środek wojsk francuskich i cesarskich, i prosili go, żeby zszedł z głównej drogi, a wybrał inna bardziej bezpieczną, która mu wskazywali. Ale on nie poszedł za ich radą.
Kiedy tak szedł prosto swoja drogą, przyszedł do pewnej wsi spalonej i zniszczonej i aż do wieczora nie znalazł nikogo, kto by mu dał coś do jedzenia. Ale o zachodzie słońca przyszedł do pewnej miejscowości obronnej, a strażnicy zaraz go zatrzymali mając go za szpiega. Umieścili go w domku tuż koło bramy i zaczęli go badać, jak się to robi zwyczajnie z człowiekiem podejrzanym. Na wszystkie ich pytania odpowiadał, że nic nie wie. Rozebrali go więc i przeszukali wszystko, nawet buty i całe ciało, żeby zbadać, czy nie niesie jakiego listu. Nie mogąc się w żaden sposób niczego od niego wywiedzieć, związali go, by go zaprowadzić do dowódcy, który będzie umiał skłonić go do mówienia. Pielgrzym prosił ich, aby mógł ubrać choć swój płaszcz, zanim go poprowadzą, ale oni nie chcieli mu go dać i wzięli go ubranego tylko w spodnie i w kurtkę, o której wyżej była mowa.
52. Idąc tak miał Pielgrzym jakby wyobrażenie Chrystusa pojmanego, chociaż nie było to widzenie takie, jak innym razem. Prowadzono go przez trzy duże ulice, on zaś szedł bez żadnego smutku, owszem z radością i zadowoleniem. Miał on zwyczaj mówić do każdego - obojętnie kto by to był - przez “ty”, a czynił to z pobożności, bo sądził, że tak mówił Chrystus i apostołowie itd. Gdy szedł przez te ulice, przyszła mu myśl, że byłoby dobrze zaniechać tego zwyczaju w tej sytuacji i mówić do kapitana przez “wielmożny panie”, a to dlatego, że bał się trochę tortur, którym mogli go poddać itd. Ale gdy poznał że to jest pokusa, powiedział sobie: “Ponieważ tak się rzecz ma, nie będę do niego mówił przez “wielmożny panie”, ani mu się nie ukłonię, ani nie zdejmę nakrycia głowy”.
53. Przyszedłszy do domu kapitana zostawili go samego w jednej niskiej izbie. Po chwili kapitan miał z nim rozmowę. A on w żaden sposób nie okazując mu grzeczności odpowiadał w niewielu słowach cedząc je w dużych odstępach. Kapitan wziął go za obłąkanego i powiedział do tych, co go przyprowadzili: “Ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach. Oddajcie mu jego rzeczy i wyrzućcie go precz”.
Zaledwie wyszedł z tego domu, zaraz spotkał pewnego Hiszpana, który tam mieszkał; zabrał on go do siebie i dał mu posiłek, aby mógł przerwać swój post, a prócz tego wszystko, co było mu potrzebne do noclegu. Wyruszywszy rankiem następnego dnia wędrował aż do wieczora. Nagle dojrzało go dwóch żołnierzy, którzy mieli stanowisko na wieży; zeszli więc na dół, aby go pojmać. Zaprowadzili go do kapitana, który był Francuzem Kapitan zapytał go między innymi, skąd pochodzi. Usłyszawszy, że był z Guipuzcoa, powiedział: ”A ja pochodzę z kraju, który jest blisko twojego” (zdaje się, że pochodził z okolic Bajonny). I zaraz dodał: “Weźcie go i dajcie mu wieczerzę, a obchodźcie się z nim dobrze”.
W tej drodze z Ferrary do Genui doznał Pielgrzym wielu innych przygód, aż wreszcie dotarł do Genui. Tam rozpoznał go pewien Biskajczyk nazwiskiem Portundo, który kiedyś z nim parę razy rozmawiał, kiedy jeszcze służył na dworze Króla Katolickiego. On to wsadził go na okręt płynący do Barcelony. Okręt ten był w wielkim niebezpieczeństwie wpadnięcia w ręce Andrzeja Dorii, który ich ścigał, a stał wtedy po stronie Francuzów.
49. Następnego dnia pątnicy wyruszyli [w drogę powrotną], a przybywszy na Cypr rozdzielili się na różne okręty. Były bowiem w porcie trzy albo cztery okręty mające płynąć do Wenecji. Jeden był turecki, drugi bardzo mały, trzeci zaś, bogaty i potężny, należał do pewnego bogatego Wenecjanina. Pątnicy prosili kapitana tego właśnie okrętu, aby zechciał wziąć na pokład Pielgrzyma. Ale on, kiedy się dowiedział, że Pielgrzym nie ma pieniędzy, nie zgodził się, choć wielu go o to prosiło i chwaliło Pielgrzyma, itd... Na te pochwały kapitan odpowiedział, że jeśli to jest tak wielki święty, to niech się przeprawi przez morze jak św. Jakub lub też coś innego w tym rodzaju. Ale ci sami życzliwi ludzie, którzy wstawiali się za nim, bardzo łatwo uzyskali zgodę kapitana małego okrętu.
Rankiem pewnego dnia płynęli mając pomyślny wiatr; ale po południu nadeszła burza i rozdzieliła okręty jedne od drugich. Wielki okręt zatonął obok grupy wysepek tuż w pobliżu Cypru i tylko ludzie się uratowali. Okręt turecki też zginął w tej burzy wraz z cała załogą. A i mały okręt wiele ucierpiał od burzy, ale ostatecznie dobił do lądu w Apulii. Było to podczas srogiej zimy, tak że było bardzo zimno i padał śnieg Pielgrzym miał na sobie tylko spodnie z grubego sukna, które sięgały mu do kolan zostawiając nogi gołe nadto trzewiki i kurtkę z czarnego sukna, która się nie zapinała i była na ramionach bardzo podarta, oraz krótki płaszcz mocno już wytarty.
50. Do Wenecji przybył w połowie stycznia 1524 r., spędziwszy na morzu od wyjazdu z Cypru cały listopad, grudzień i część stycznia. W Wenecji odnalazł go jeden z tych dwóch gospodarzy, którzy go gościli u siebie przed wyjazdem do Jerozolimy, i dał mu jako jałmużnę 15 lub 16 juliów, a także kawał płótna, który on złożył kilkakrotnie i owinął nim brzuch, ponieważ było bardzo zimno.
Odkąd Pielgrzym zrozumiał, że nie było wolą Bożą, aby pozostał w Jerozolimie, zawsze zastanawiał się nad sobą, “quid agendum” - co teraz robić. W końcu poczuł w sobie skłonność do podjęcia nauki przez jakiś czas, aby móc pomagać duszom, i zdecydował się wyruszyć do Barcelony. Udał się więc z Wenecji do Genui [począt. II 1524]. Pewnego dnia w Ferrarze, gdy był w katedrze, gdzie odbywał swoje modlitwy, jakiś żebrak poprosił go o jałmużnę. Pielgrzym dał mu jedna marketę wartości 5 lub 6 kwatrinów. Potem przyszedł drugi, a on mu dał monetę nieco większej wartości. Dla trzeciego nie miał już nic prócz juliów. Dal mu więc jednego. A kiedy żebracy zobaczyli, że rozdaje jałmużnę, przychodzili do niego i tak rozdał wszystko co miał. Wreszcie przyszło wielu biednych po jałmużnę, ale on prosił ich o przebaczenie, że już nic więcej nie miał.
51. Z Ferrary do Genui. W tej drodze spotkał kilku żołnierzy hiszpańskich, którzy go tej nocy dobrze przyjęli. Byli oni bardzo zaskoczeni tym, że szedł drogą, która prowadziła prawie przez sam środek wojsk francuskich i cesarskich, i prosili go, żeby zszedł z głównej drogi, a wybrał inna bardziej bezpieczną, która mu wskazywali. Ale on nie poszedł za ich radą.
Kiedy tak szedł prosto swoja drogą, przyszedł do pewnej wsi spalonej i zniszczonej i aż do wieczora nie znalazł nikogo, kto by mu dał coś do jedzenia. Ale o zachodzie słońca przyszedł do pewnej miejscowości obronnej, a strażnicy zaraz go zatrzymali mając go za szpiega. Umieścili go w domku tuż koło bramy i zaczęli go badać, jak się to robi zwyczajnie z człowiekiem podejrzanym. Na wszystkie ich pytania odpowiadał, że nic nie wie. Rozebrali go więc i przeszukali wszystko, nawet buty i całe ciało, żeby zbadać, czy nie niesie jakiego listu. Nie mogąc się w żaden sposób niczego od niego wywiedzieć, związali go, by go zaprowadzić do dowódcy, który będzie umiał skłonić go do mówienia. Pielgrzym prosił ich, aby mógł ubrać choć swój płaszcz, zanim go poprowadzą, ale oni nie chcieli mu go dać i wzięli go ubranego tylko w spodnie i w kurtkę, o której wyżej była mowa.
52. Idąc tak miał Pielgrzym jakby wyobrażenie Chrystusa pojmanego, chociaż nie było to widzenie takie, jak innym razem. Prowadzono go przez trzy duże ulice, on zaś szedł bez żadnego smutku, owszem z radością i zadowoleniem. Miał on zwyczaj mówić do każdego - obojętnie kto by to był - przez “ty”, a czynił to z pobożności, bo sądził, że tak mówił Chrystus i apostołowie itd. Gdy szedł przez te ulice, przyszła mu myśl, że byłoby dobrze zaniechać tego zwyczaju w tej sytuacji i mówić do kapitana przez “wielmożny panie”, a to dlatego, że bał się trochę tortur, którym mogli go poddać itd. Ale gdy poznał że to jest pokusa, powiedział sobie: “Ponieważ tak się rzecz ma, nie będę do niego mówił przez “wielmożny panie”, ani mu się nie ukłonię, ani nie zdejmę nakrycia głowy”.
53. Przyszedłszy do domu kapitana zostawili go samego w jednej niskiej izbie. Po chwili kapitan miał z nim rozmowę. A on w żaden sposób nie okazując mu grzeczności odpowiadał w niewielu słowach cedząc je w dużych odstępach. Kapitan wziął go za obłąkanego i powiedział do tych, co go przyprowadzili: “Ten człowiek nie jest przy zdrowych zmysłach. Oddajcie mu jego rzeczy i wyrzućcie go precz”.
Zaledwie wyszedł z tego domu, zaraz spotkał pewnego Hiszpana, który tam mieszkał; zabrał on go do siebie i dał mu posiłek, aby mógł przerwać swój post, a prócz tego wszystko, co było mu potrzebne do noclegu. Wyruszywszy rankiem następnego dnia wędrował aż do wieczora. Nagle dojrzało go dwóch żołnierzy, którzy mieli stanowisko na wieży; zeszli więc na dół, aby go pojmać. Zaprowadzili go do kapitana, który był Francuzem Kapitan zapytał go między innymi, skąd pochodzi. Usłyszawszy, że był z Guipuzcoa, powiedział: ”A ja pochodzę z kraju, który jest blisko twojego” (zdaje się, że pochodził z okolic Bajonny). I zaraz dodał: “Weźcie go i dajcie mu wieczerzę, a obchodźcie się z nim dobrze”.
W tej drodze z Ferrary do Genui doznał Pielgrzym wielu innych przygód, aż wreszcie dotarł do Genui. Tam rozpoznał go pewien Biskajczyk nazwiskiem Portundo, który kiedyś z nim parę razy rozmawiał, kiedy jeszcze służył na dworze Króla Katolickiego. On to wsadził go na okręt płynący do Barcelony. Okręt ten był w wielkim niebezpieczeństwie wpadnięcia w ręce Andrzeja Dorii, który ich ścigał, a stał wtedy po stronie Francuzów.